„The Last Samurai” to wielka, epicka opowieść w reżyserii Edwarda Zwicka na podstawie scenariusza Johna Logana. Stworzona w sposób prosty i przekonujący, ta niesamowita podróż do XIX-wiecznej Japonii zapiera dech w piersiach.
Niesamowita historia jednego człowieka, który był świadkiem upadku dwóch pięknych kultur.
Tom Cruise, Kapitan Nathan Algren, w sposób pełny przyczynił się do zagłady pierwszej, gdy jako żołnierz armii amerykańskiej dziesiątkował Indian, zabijając kobiety i dzieci. To właśnie ich duchy odebrały spokój jego duszy, z nimi dotarł na koniec świata, do dalekiej Japonii, aby zapomnieć. Jednak tu postawiono go przed faktem, który na zawsze odmienił jego życie.
Rola ta wymagała szczególnej finezji, naturalności, poświęcenia. Dotarcia do najgłębszych zakamarków własnej duszy i czerpanie z niej sił do wyjątkowo trudnej i ciężkiej pracy. Ćwicząc przez osiem miesięcy, Tom Cruise nauczył się kendo (japońskiej sztuki walki mieczem), japońskich sztuk walki wręcz, władania wieloma rodzajami broni. Nie tylko musiał jeździć konno, ale musiał nauczyć się również dobrze walczyć z jego grzbietu. Uczył się japońskiego. Jeśli chodzi o przygotowanie do filmu, zrobił chyba wszystko. Sądzę, że zrobił znacznie więcej.
Równie ważne, co ćwiczenia sprawnościowe i fizyczne było poznanie i zrozumienie filozofii bushido, a także kodeksu honorowego samurajów. Bushido mówi o oddychaniu, o naszych więziach z naturą i ze wszystkimi rzeczami. Samuraj o tym nie mówi, on po prostu żyje zgodnie z ta filozofią.
Film ma dwie płaszczyzny, batalistyczną i uczuciową. Każda z nich jest dobrze zarysowana, podkreślona w sposób zasługujący na uznanie poprzez grę aktorów, plenery, rozwój akcji. Istnienie każdej z nich jest zależne od istnienia drugiej.
Gdy kapitan Algren spotyka na swej drodze kobietę, która się nim opiekuje, leczy go po zranieniu, dba o wroga, nie potrafi się w tej sytuacji odnaleźć. Szuka właściwych słów. Jednak te nie są przydatne, przynajmniej na początku, gdy stykają się ze sobą dwa światy, dwie kultury, dwoje zupełnie sobie obcych ludzi. W sposób piękny pokazuje to film „niemymi” kadrami, gdy nie pada żadne słowo, a ważne są jedynie spojrzenia, gesty i ruchy. On nie ma do czasu świadomości, co czuje ona, a dla niej jego obecność, choć przymusowa tylko na krótko jest karą.
Z drugiej strony następuje kulturowe „starcie”, a jednocześnie pojednanie z wodzem samurajów Katsumoto – Ken Watanabe.
Ocala życie jeńcowi widząc w nim swojego rozmówcę, słuchacza, nauczyciela w dopieszczaniu angielskiego, którym się posługuje, a w przyszłości bratnią duszę.
To, czego nie mogę pominąć, to muzyka. W filmie tym wiele aspektów dotyka naszego serca, a muzyka po raz kolejny nie zawodzi.
Utwór Matsuri – Wykonawca Kitaro
A poniżej Suita z najlepszymi motywami ze ścieżki dźwiękowej do filmu „The Last Samurai”. Muzykę skomponował Hans Zimmer, a wyprodukowali ją Edward Zwick i Danny Bramson