„Podróż na sto stóp” – oprócz tego, że jest filmem o pasji – jest też opowieścią o uniwersalnym języku komunikacji. Dlatego pozornie diametralnie różne światy Madame Mallory i rodziny Hassana łączą się ostatecznie w międzykulturową hybrydę – stonowana kuchnia francuska z wyrazistą kuchnią indyjską.
Jedzenie ma znacznie większą siłę oddziaływania na ludzi, niż może się wydawać.
Kuchnia tworzona z miłości może być formą wyrafinowanej sztuki – do tworzenia poetyckich dań potrzebny jest jednak wrodzony dar; bez niego, nie ma szans na bycie prawdziwym szefem kuchni.
Bohaterom filmu nie brakuje tego daru, dlatego też wszystko przychodzi im z ogromną łatwością. Ich przygody ogląda się więc jak bajkę, w której zmierzają do szczęśliwego zakończenia – trzeba przyznać, że scenariusz nie jest najwyższych lotów, ale to nie fabuła jest tu najważniejsza.
Bohaterami „Podróży na sto stóp” są członkowie rodziny z Bombaju, która zostaje zmuszona do wyemigrowania ze swojego kraju. Przypadek sprawia, że trafiają do niewielkiego francuskiego miasteczka, gdzie otwierają restaurację z indyjską kuchnią. Sytuacja jest o tyle skomplikowana, że po drugiej stronie drogi swoją restaurację z gwiazdką Michelin prowadzi dystyngowana Madame Mallory. Zderzenie obu światów i różnych podejść do kuchni jest zasadniczym tematem filmu.
Wydarzenia towarzyszące służą temu, by mówić o jedzeniu więcej i więcej.