Czy możemy sobie wyobrazić, że każda decyzja, jaką podejmujemy, skutkuje powstaniem równoległej rzeczywistości, w której Życie toczy się innym torem?
Zgodnie z obietnicą zawartą w tytule dostajemy wszystko, wszędzie i naraz – reżyserski duet sięga do wywodzącej się z fizyki kwantowej rozszerzonej teorii strun, by następnie rzucić nas w sam środek najbardziej odjechanego multiwersum.
Główna bohaterka filmu „Wszystko Wszędzie Naraz” ma na polu chaosu i zmian spore doświadczenie. Żadna z rozwijanych (i szybko porzucanych) przez nią pasji nie doprowadziła do rewolucji w jej egzystencji.
Sukcesy jej bliźniaczek z alternatywnych uniwersów odbijają się za to echem w postaci faktur lądujących na biurku funkcjonariuszki Urzędu Skarbowego.
Kobieta, którą poznajemy na początku filmu, jest najbardziej chaotyczną wersją siebie. Podczas gdy jej odpowiedniczki z równoległych światów są oklaskiwanymi aktorkami i piosenkarkami, znają kung-fu lub mogą pochwalić się większą niż u przeciętnego człowieka pojemnością płuc, ona prowadzi podupadającą pralnię i próbuje utrzymać się na powierzchni. Stojąc w rozkroku pomiędzy potrzebami zbuntowanej córki, a oczekiwaniami konserwatywnego ojca, nie zauważa nawet, kiedy mąż podsuwa jej dokumenty rozwodowe.
Paradoksalnie to nie ona, lecz jej „najlepsza” wersja – genialna fizyczka słynąca z opracowania systemu komunikacji z alternatywnymi światami – popełnia największy błąd. Śrubując wymagania wobec latorośli, stwarza potwora. Przeciążona treningiem córka, zmienia się w cyniczną i zdemoralizowaną istotę – niszczycielkę światów niosącą śmierć, by ulżyć swojemu cierpieniu.
Surowa, acz zdolna do ludzkich odruchów Wyższa Istota, daje bohaterce ostatnią szansę na uporządkowanie inwentarza. Nieoczekiwanie, bohaterka będzie musiała zmierzyć się z siłami znacznie bardziej potężnymi i mrocznymi niż skarbówka. Stawką w tej walce będą losy całego systemu funkcjonujących obok siebie wszechświatów, zaś orężem – pasmo porażek i zaprzepaszczonych szans.