To film o miłości, a właściwie o miłościach.
Damsko męskiej, rodzicielskiej, przyjacielskiej oraz do siebie, w sytuacjach trudnych.
Miłość to piękne i naturalne uczucie. Nie wyobrażam sobie, jak można przejść przez całe swoje życie, nie doświadczając jej. Jest jak powietrze, nie da się bez niej żyć, to nieodzowny element naszego życia.
Chociaż powstało wiele produkcji, opowiadających o tym niezwykłym uczuciu, to każdy kolejny, nowy obraz jest zupełnie inny, niepowtarzalny, ukazuje ją od nieznanej nam dotąd strony. Takim filmem jest właśnie „Słodki listopad” …
„Film rozpoczyna się od przedstawienia głównego bohatera, Nelsona Mossa. Poznajemy jego charakter, wady i zalety, jednym słowem – całe jego życie. Obserwujemy go tutaj jeszcze przed „kuracją”.
Później, gdy traci pracę i dziewczynę, przez nadgorliwość oraz pracoholizm, a jego życie zostaje pozbawione jakiegokolwiek sensu, następuję zwrot akcji.
Nelson przez przypadek poznaje pewną kobietę, która „otwiera mu oczy na świat” i ukazuje go z dobrze znanej mu strony, lecz dawno zapomnianej.
Scenarzyści w swoim dziele próbują ukazać nam wewnętrzną zmianę głównego bohatera, który zmienia się nie tylko poprzez miłość, ale i zmianę otoczenia. Nasz bohater, Nelson, ukazany na początku jako nadgorliwy pracoholik, z biegiem czasu staje się innym człowiekiem. Uczy się kochać, pomagać innym, uczyć się na nowo żyć.
Czyni to wszystko pod wpływem pewnej zwariowanej kobiety, Sary, która postanawia „wyleczyć bohatera z jego choroby”.
Równie ważnym wątkiem produkcji jest „rodząca się” miłość pomiędzy Sarą a Nelsonem. Dla pani Deever, Nelson jest z początku kolejnym pacjentem „do wyleczenia”, lecz gdy koniec listopada zaczyna się nieuchronnie zbliżać, zdaje sobie sprawę, że po pierwszy się tak naprawdę zakochała, lecz z powodu choroby decyduje się odrzucić ukochanego, dla swojego i jego dobra. Kolejny raz mamy do czynienia z nieszczęśliwą miłością, lecz tym razem pokazaną trochę inaczej, bardziej sugestywnie niż zwykle.
Miłość występuje w filmie w kilku rodzajach, nie tylko w tej najbardziej nam znanej, eros. Jednym z nich jest miłość rodzicielska. Wystarczy się bliżej przyjrzeć relacji głównego bohatera z dzieckiem z sąsiedztwa. Nelson w swoim małoletnim przyjacielu odnajduje siebie samego, sprzed lat. Pomaga mu, a nawet z upływem czasu zaczyna być dla niego prawie jak ojciec.
Bardzo ważnym elementem filmu jest muzyka. Główny motyw przewodni, „Only Time” skomponowany przez Enyę, stanowi świetne dopełnienie całości. Doskonale oddaje uczucia głównego bohatera, który pogrążony w rozmyślaniach przeżywa swoje rozstanie z ukochaną. Dodaje produkcji uroku, zaś sceny, podczas których możemy ją usłyszeć, nabierają romantyczności, są bardzo wzruszające. W tych paru chwilach produkcja zwalnia swoje tempo, pozwalając oddać się nam marzeniom i na chwilę zapomnieć.
Rewelacyjne zakończenie stanowi idealne podsumowanie filmu. Z pozoru proste, jest bardzo sugestywne i posiada głębszy sens. To nie kolejny naciągany happy end, w którym skłóceni kochankowie godzą się na końcu i żyją długo i szczęśliwie, ani tragiczny koniec, gdzie oboje cierpią z powodu nieszczęśliwej miłości, nie.
Przedstawione zakończenie jest czymś pośrednim, między dwoma, wyżej wymienionymi. Zapada w pamięć i daje do myślenia. Jeszcze kilka chwil po seansie ciągle siedzimy przed telewizorem pogrążeni w rozmyślaniach. Czyżby idealna miłość zawsze musiała być nieszczęśliwa?
Nie wiem, ale jednego jestem pewny, tak samo jak nasz bohater Nelson Moss, że miłość to uczucie wieczne, dzięki któremu stajemy się lepszymi ludźmi, odzyskujemy chęci do życia i z podniesioną głową, pełną nadziei na przyszłość, jesteśmy w stanie przeciwstawić się przeciwnościom losu i brnąć do przodu, pomimo drobnych potknięć i „kłód, które życie nieustannie rzuca nam pod nogi”.
„Słodki listopad” to z pewnością obowiązkowa pozycja dla wszystkich romantyków jak także miłośników kina. Gorąco polecam!
piękna recenzja sprzed 8 lat, z którą bardzo się zgadzam.